16 lipca 2014

Pierwszy. "1994"

- O jezu, jezu, trzymaj mnie, zaraz umrzemy, rozbijemy się, patrz, spadamy! Widzisz to? Ojcze nasz, który jesteś... - głos Lizzie zgromadził na nas wszystkie spojrzenia lecących z nami ludzi. Ta mała, drobna dziewczyna umiała niesamowicie głośno piszczeć i krzyczeć. Właśnie taką scene można było zaobserwować, kiedy samolot zniżał się do lądowania.
Blondynka wbijała w moje ramię paznokcie i zaciskała oczy. To na pewno nie był dobry pomysł, aby się zamienić z nią tymi miejscami. To był wręcz fatalny pomysł. Większość par oczu dalej wlepiało w nas swoje tęczówki, co nie bardzo było mi na rękę.
- Zamknij się, Liz, przeżyjemy - warknąłem jej do ucha. Jeszcze tego nam brakuje, by robić niepotrzebną sensację i gromadzić wokół gapiów.
Blondynka nieśmiało otworzyła jedno oko i zerknęła w moją stronę. Dłonie zaczęły jej drżeć, gdy samolot za szybko obniżył swój lot. Te uczucie bardzo mi się spodobało, jednak moja kompanka była w ciągłym szoku i ledwo oddychała, bojąc się o swoje życie.
McKlein gorzko przełknęła ślinę, jednak odwróciła swą twarz w kierunku małego okienka. W tym samym momencie samolot zderzył się kołami z podłożem, co oznaczało, że spokojnie wylądowaliśmy. Blondynka wypuściła powietrze z mocnym świstem. Na szczęście się uspokoiła.
- Lądowanie jest chyba najgorsze - powiedziała, gdy wstawaliśmy do wyjścia. Uśmiechnąłem się do niej ciepło, na znak, iż ją rozumiem. Przepuściłem moją przyjaciółkę przodem, a sam udałem się za nią.
Po chwili już staliśmy w specjalnie do tego przeznaczonym miejscu i wyczekiwaliśmy swoich bagaży. Szybkie oględziny walizek nic nie wykazały, także nie musieliśmy martwić się o reklamację uszkodzeń.
Zbliżyliśmy się do wyjścia i szukaliśmy ciotki Liz. Zamiast niej stał młody mężczyzna z kartką z napisem "Lizzie McKlein, Niall Horan - Gloria". Nie zdziwił nas brak obecności panny Hilton. Podeszliśmy do starszego pana.
- Josephie, jak dobrze znów cię widzieć - Lizzie uśmiechnęła się do niego. Niecałe pół roku temu była u ciotki w odwiedzinach, wtedy poznała jej osobistego lokaja. 
Siwy staruszek, bo tak można go nazwać, stał się bliski Liz. Podczas tygodniowego pobytu w Londynie to on, jako jedyny, dotrzymywał jej towarzystwa, a przecież miał tak wiele obowiązków!
- Lizzie, nic się nie zmieniłaś - mówił wolno, spokojnie. Już dawno mógł odejść na emeryturę, jednak postanowił swoje życie poświęcić swojej pasji. Po części dyrygował kadrą panny Glorii, po części opiekował się hotelem, podczas jej długich nieobecności, szkolił młodych ludzi i zajmował się ciotką Liz bardziej, niż jej zmarli rodzice, gdy ta była dzieckiem. - A to zapewne Niall.. - zmierzył mnie wzrokiem, a mi zrobiło się głupio.
On - ubrany w garnitur, ja - luźne dresowe spodnie i koszulka na ramiączkach, on - wyrafinowany, dystyngowany, a ja? Zdecydowanie nie pasowałem do tej bajki. Czułem jak zapadam się pod ziemię, zdając sobie dopiero teraz sprawę z eleganckiego wyglądu Lizzie. Miała włosy upięte w kok, a niektóre, opadające na jej ramiona pasma były idealnie podkręcone. W dodatku sukienka, delikatna, bladoróżowa, koktajlowa - gdzie podziała się ta zbuntowana dziewczyna, chodząca jedynie w odcieniach czerni? Przepadła, a ja nawet tego nie zauważyłem. Moja spostrzegawczość osiągnęła poziom krytyczny, zerowy, jak nie całkowicie zniknęła.. Jak mogłem tego nie dostrzec wcześniej?
- Dziękuję, Joe - jej uśmiech nie był sztuczny, ani zbytecznie przesłodzony. Liz naprawdę lubiła tego mężczyznę. - Tak, tak, mój najlepszy przyjaciel - powiedziała, na co Joseph wyciągnął ku mnie swoją dłoń. 
Jak to w zwyczaju, delikatnie ją ująłem, mówiąc krótkie "miło mi". Skinął jedynie głową i znów zwrócił się w stronę mojej towarzyszki.
- Daj, wezmę od Ciebie - odebrał od niej dwie walizki na kółkach, jednak torebkę i małą poduszkę zostawił, aby mogła nieść sama. Ja swoje rzeczy wlokłem za sobą bez niczyjej pomocy. - Jutro rozpoczynamy szkolenie. Mam nadzieję, że godzina ósma rano nie jest zbyt wczesna, ale jedynie wtedy mam chwilę czasu, by zapoznać was z ogólnymi zasadami. O godzinie dziesiątej będziecie mogli ode mnie odetchnąć, przejmie was Matt, mój podwładny, a w dodatku jeden z lepszych pracowników - Joseph od razu przeszdł do spraw organizacyjnych. Była dopiero pierwsza po południu, a on już wspominał o następnym dniu. 
- Śniadanie jak zwykle o siódmej? - wtrąciła się Lizzie. 
- Naturalnie - odparł lokaj - o drugiej jest obiad, przynajmniej tak będzie codzienie, za wyjątkiem jutrzejszego dnia. Zjecie go w obecności pani Glorii o trzeciej, ma do ciebie jakąś prośbę, panienko McKlein, więc obowiązkowo musicie się zjawić. Oboje. - pytanie nie wybiło go z rytmu, by dyktować nam dalszy plan. - O piątej do siódmej trzydzieści macie czas wolny, jeśli będziecie chcieli wyznaczę wam kogoś do oprowdzenia po okolicy, bądź kierowcę, który zabierze was gdzieś dalej. O w pół do ósmej musicie być w hotelu, będzie zebranie rady, na którą jesteście zaproszeni. Kolacja wyjątkowo o dziewiątej. Póżniej znowu możecie robić co chcecie, bylebyście wstali na śniadanie. Każdego tygodnia będę wam posyłać plan, bądź wcześniej, jeśli będą jakieś poprawki, byście mogli się przygotować, za trzy dni mam nadzieję, zaczniemy współpracę - kiedy kończył swój monolog, doszliśmy do drzwi samochodu, które nam otworzył. Sam natomiast zapakował walizki do bagażnika i zajął miejsce kierowcy. 
- Czy mogłabym to poprosić na piśmie? - zapytała Lizzie. - Nie bardzo umiem się połapać, a...
- Plan czeka na was w waszym pokoju. - przerwał jej w pół zdania, wykręcając autem z prakingowego miejsca. - Musicie mi wybaczyć, ale przez najbliższy czas zostaniecie współlokatorami. Niestety, oblężenie mamy niesamowite, nic nie mogłem z tym zrobić. Jutro dopytam się o to pani Glorii, bo jako jej rodzina, nie możesz mieszkać w pokojach służby, dlatego jak na razie podzielicie się niżowym, jednopokojowym apartamentem. Jest jednym z gorszych, przepraszam, ale w ostatniej chwili pani Cyrus zarezerwowała apartament, który miał być dla was przeznaczony - patrzył na odbicie Liz w lusterku. - Nie mogłem stracić tak cennej klientki. - przepraszająco uśmiechnął się w naszym kierunku.
Do tej pory nie zabrałem głosu. Dalej czułęm się nieswojo, a to przez ten cholerny, sportowy strój. Mogłem przecież pomyśleć, przecież to jest Hilton! Zdecydowanie tam nie pasuję.
- Mamy mieć jakieś przebranie do pracy? - zapytałem i od razu się zaczerwiniłem. Palnąłem głupstwo.
- Młodzieńcze, to nie są przebieranki. Twój garnitur czeka w pokoju, myślę, że trafiłem z rozmiarem. - więcej się nie odezwałem. To wszystko było takie inne, poniekąd magiczne i nieprawdziwe, a z drugiej strony przerażające.

Nie wysiedliśmy przed głównym wejściem do hotelu. Zdecydowanie było ono zarezerwowane dla bogatych, kasiastych gości. Tylne drzwi nie wyglądały wcale na gorsze. Nie były zwyczajne, ani nazbyt odbone, ale równie pięknie zdobione, jednak nie witali cię lokaje, lecz ochrona. Musieliśmy przejść przez specjalną bramkę, a nasze bagaże zostały doszczętnie sprawdzone. Nie spodziewałem się tego. Mimo to, nie dziwiłem się takiemu zachowaniu. Przecież tu spali nawet prezydenci! Co by było, gdyby ktoś im zagroził, wsypał coś do szklanki, wnióśł niebezpieczny przedmiot... Hilton jak i ta osoba byłby stracony na zawsze, nigdy by się nie odrodził jak feniks z popiołu.
- Zaprowadzę was do apartamentu - powiedział Joseph - to jest winda dla pracowników, a to wasze karty do niej - podał nam kartoniki do dłoni - mają zakodowane jedynie wejście do waszego pokoju. Aby dostać się do innych aprtamentów musicie mieć odpowiednie kody, bądź zgodę gości, więc nie muszę martwić się, że do kogoś wpadniecie przypadkiem - jego uśmiech nie był taki jak wcześniej. Zachowywał do nas dystans, w końcu obok znajdowali się inni pracownicy. Musiał utrzymywać swoją pozycję w grupie.
Gdy weszliśmy, lokaj wyciągnął swój osobisty kartonik i tak, jak to się robi w przypadku bankomatu, włożył go do odpowiedniego miejsca.
- Gdybyście zgubili kartę, nie musicie się martwić o to, że ktoś tu wejdzie, bo do tego i tak potrzebny jest kod. - powiedział wstukując liczby - I radzę go zapamiętać "1994", wybrałem taki, żeby było łatwiej. Wasz rocznik - tym razem uśmiech był szczery i promienisty.
- To miłe z twojej strony - dziwił nie fakt, iż Lizzie zwracała się w jego kierunku per "ty", jednak nie zamierzałem o to wypytywać. - Co teraz, mamy jakieś play na dzisiejszy dzień? - zapytała.
- Jedynie obiado-kolację o piątej. Zaraz zawołam Alice, która was oprowadzi po hotelu, a póżniej i po mieście. Jest druga, więc spokojnie powinniście się wyrobić. Przynajmniej z hotelem - jego "jedynie" zamieniło się w masę planów. Nie tego się spodziewałem, przynajmniej nie pierwszego dnia - musi wam pokazać najbliższą okolicę, żebyście nie mieli problemów z trafieniem tutaj. Chociaż, każdy mieszkaniec Londynu wie, gdzie znajduje się najdroższy i najlepszy hotel w ich mieście. Nie martwię się o to. - jak na lokaja by nader rozmowny. A może to i lepiej?
Chciałbym tak umieć. Z łątwością wypowiadać się na jakikolwiek temat w obecności obcych mi osób. Niestety nie należę do tego gatunku mężczyzn, którzy potrafią szybko się zapoznać, pogadać i zaprzyjaźnić, czy to z kobietą czy z kimkolwiek. Nieśmiałość mnie przyćmiewa.
- Od siódmej macie czas dla siebie, możecie skorzystać z basenu czy spa, pani Gloria wyraziła na to zgodę. - chwała kobiecie za to, że nie musimy siedzieć jak sardynki w puszce, zamknięci na sto pięćdziesiąt spustów.
Winda się otworzyła, a naszym oczom ukazł się olbrzymi hall. 
- W prawo - powiedział lokaj. Walizka powoli zaczęła mi ciążyć w dłoniach, mimo to, bez słowa, ruszyłęm za Lizie i Josephem.Po niecałej minucie stanęliśmy na wprost machoniowych drzwi. - To jedyny korytarz prowadzący do waszego pokoju. Oczywiście od strony przeznaczonej dla pracowników. Drugie wyjście prowadzi na hall główny dla gości. Możecie z niego korzystać jedynie w waszym czasie wolnym - ostrzegł nas. - Lizzie, otwórz drzwi - zwróćił się do blondynki.
Moja przyjaciółka bez wahania włożyła klucz dostępu, czyli nasz płaski kartonik, wystukała "1994" i otworzyła drzwi.

Lokaj opuścił nasz apartament kwadrans później, gdy wszystko dokładnie pokazał. Szczękę zbierałem z podłogi przez cały ten czas. Tutaj było wszystko. Jadalnia, mini kuchnia, która swą wielkością przewyższała moją w Hereford niemalże dwukrotnie. Oprócz tego mieścił się tutaj salon w olbrzymim telewizorem i innymi dodatkami do niego, w tym najnowszy xbox, brązowa kanapa była miękka i bardzo wygodna. W pobliżu salonu, przed schodami do jedynej sypialni, mieścił się balkon z przepięknym widokiem na Lodnyn. Schody miały kilkanaście stopni, a zaraz u ich szczytu były jedne drzwi. Po ich otworzeniu można było zobaczyć olbrzymie łoże małżeńskie z przepięknym baldachimem, wielką szafę z lustrem, a trochę dalej dwudrzwiowe wejście do łazienki. 
- Lizzie, widzisz to?! - zawołałem, na co moja przyjaciółka w chwilę znalazła się obok mnie. 
- O kurcze - odprała na ten sam widok.
Olbrzymia wanna, która pomieściłaby z sześć osób, z jaccuzi, innymi bajerami, zaparła nam dech w piersiach. Umiejscowiona była przy szklanej ścianie, z której widać było całe centrum Londynu. Na nasze szczęście, okna te były weneckie, mogliśmy bez skrupułów oglądać innych, kiedy to oni nie widzieli nas. Po przeciwnej stronj było duże lustro i marmurowa płyta, a na niej umywalka. Tu było cudownie.
- Zamawiam pierwsza! - krzyknęła moja przyjaciółka. - Teraz tylko.. kto śpi na kanapie? 
- Jakbyśmy nie znali się od pieluchy mógłbym się na to zgodzić, ale przecież jesteśmy przyjaciółmi, te łoże zdecydowanie nas pomieści. I dwa słonie, jakbyś chciałą przygarnąć - zaśmiałem się krótko.
Zostawiliśmy walizki nieopodal schodów, a sami usiedliśmy na kanapie, włączając uprzednio telewizor. Nie interesowała nas jednak ramówka MTV, która zaszczyciła nas rockowymi balladami, tak bardzo jak tygodniowy plan, który dostaliśmy od Josepha. Jakby tego było mało, każde z nas miało trochę inn, przez co widywaliśmy się najczęściej wieczorami i podczas wspólnych posiłków.
Po chwili usłyszeliśmy pikanie karty i po chwili do salonu weszła wysoka, chuda kobieta w czarnych, szerokich spodniach z wysokim stanem oraz czerwonej bluzce poszerzanej przy ramionach. Włosy miała spięte w kucyk, a na nogach niebotycznie wysokie szpilki. Wyglądała cholernie seksownie.
- Alice Hidenbourgha* - przedstawiła się, stając przed telewiozerm i zwracając na siebie całą naszą uwagę. - Zabierzcie karty, najważniejsze przedmioty i wychodzimy - zarządziła, sięgając po pilota i wyłączając MTV. - Macie pięć minut, dzieciaki - dodała na co zaśmiałem się w myślach.
Kobieta wyglądała na niecałe dwadzieścia trzy lata, a na nas mówiła "dzieci". Trzy lata różnicy to wcale nie tak dużo.
Po chwili wychodziliśmy za ciemnowłosą kobietą wejściem pod schodami, czyli tym od strony gości, aby zapoznać się z tym nowym dla nas miejscem.




* [czyt. hidenbora'h]

Cześć, cześć, tak jak obiecałam, tak jest ;)
Czy długość wam odpowiada? Nie jest za krótko, za długo? 
Jak na razie przynudzam, przepraszam. Akcja się zacznie dziać już niebawem :)

Bohaterów podam niedługo, jak zrobię odpowiednie obrazki, może to trochę potrwać, nim znajdę odpowiednie zdjęcia. Jak na razie wypiszę, kto jest kim.
Niall Horan, to wiadomo.
Lizzie McKlein - Taissa Farmiga, bądź Taylor Swift/ Rita Ora (nie umiem się zdecydować). Może wy coś doradzicie, która dziewczyna najlepiej pasuje do postaci Lizzie? 
Alice - Lilly Collins.
+ Selena Gomez i Cher Lloyd we własnej osobie. ;)
To tak, zebyście wiedzieli, kto mnie więcej się tutaj pojawi ;)
Jeśli są jakieś błędy, wypomnijcie mi je, a ja natychmiast je poprawię.
Zamierzam kontynuwoać pomylonych już niedługo. Jak na razie, za jakiś czas widzimy się na bezimiennej. Do zobaczenia, kochani ;*



15 komentarzy = piszę kolejny :*